Ostatni czas jest dla mnie trudny. Jeszcze nie wiem z jakiego powodu, ale musiałam się zatrzymać. Moje ciało, którego nie traktowałam poważnie, odcięłam od emocji odmówiło posłuszeństwa. Ciało, o które nie dbałam, którego się wstydzę, ignoruje, którego nie pozwalam nikomu dotykać bez mojej kontroli przestało działać.
Sytuacja zdrowotna wystawiła moje ciało przede mną. Zmierzenie się z ogromem tego, co to ze sobą niesie jest trudne. Każda wizyta lekarska związana jest z lękiem, paraliżem i chęcią ucieczki. Postępem w moim życiu jest to, że nie uciekam, jedynie czasami oddalam te momenty. Uczą mnie też one o zadbanie o siebie. Poproszenia o pomoc. Nie zawsze mi to wychodzi, ale wtedy zaciskam zęby i włączam tryb przetrwania. Przed każdą wizytą lekarską u nowego specjalisty lub przed nowym badaniem dokładnie wyszukuje w internecie wszystkie dostępne informację o tym jak może wyglądać wizyta, co może się zadziać, co może być dla mnie zagrożeniem, a co jest bezpieczne. Nikt nie wie, ile logicznego podejścia mnie to kosztuje.
Obserwując służbę zdrowia i podejście niektórych lekarzy mnie mrozi. Od momentu wejścia do gabinetu wiem, że albo będę zaopiekowana – albo muszę przetrwać. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy to zrozumie. Obiektywnie – może to nawet powodować zupełny brak zrozumienia, że obawiam się pomocy idąc do lekarza i jak mogę się bać tego, że mnie skrzywdzi.
I siedzę w tych poczekalniach, trzęsę się ze strachu, czasami poleci pojedyncza łza, jeśli puszcze kontrole – bo znam już tego lekarza z poprzednich wizyt pozwalam sobie na płacz. Jeśli tak nie jest, to zamrażam się na tyle, ile mogę i po wszystkim siedzę w aucie i wyje z bezradności i smutku. Potem z dumą mówię sobie – przetrwałam. Udało się.
Ostatnia wizyta została po 2 minutach podsumowana: niech Pani nie płacze, będzie lepiej…
Ale ja nie umiem teraz przestać płakać.
